
Prezes Lotosu o sportowym sponsoringu, rynku autostrad i rynku ropy. Rozmowa z Pawłem Olechnowiczem, prezesem Grupy Lotos S.A.
- Jakie warunki musiałyby zostać spełnione, aby Grupa Lotos zaangażowała się w sponsorowanie Lechii Gdańsk?
- Sponsoring sportowy podlega tym samym zasadom, co biznes. Musi być absolutnie zgodny z prawem, sterylnie czysty, pozbawiony jakichkolwiek negatywnych konotacji. Musi też służyć szeroko pojętym interesom społecznym, jak też przynosić sponsorowi wymierne korzyści wizerunkowe. Sponsoring nie jest działaniem charytatywnym, które polega na wspieraniu potrzebujących i biednych. Bardzo przyjaźnie rozważymy spójny, kompleksowy program sponsoringu, jeśli zostanie on przedstawiony przez Lechię. To, co ten program powinien zawierać, musi być zgodne zmisją Grupy Lotos. To powinien być zdefiniowany projekt: realny, gwarantujący jakość, wykluczający jakiekolwiek negatywne zjawiska, tak jak chociażby awantury kibiców. Marka Lotos, która zyskała wielką popularność i szacunek w Polsce, może występować wyłącznie w kontekście spraw i wydarzeń najwyższej jakości. Tak działamy w sferze sponsoringu. Jesteśmy pionierami nowoczesnego sponsoringu sportowego w Polsce i tych zasad nie zmienimy.
- Pojawił się jednak pomysł, aby Lotos na wzór karty rabatowej dającej 4 gr zniżki na litrze paliwa wprowadził „kartę kibica Lechii“. Wtedy te 4 gr rabatu nie zostawałyby w ich kieszeni, ale za pośrednictwem Lotosu trafiały do klubu. Złe rozwiązanie?
- Jest to pomysł przemawiający dowyobraźni, ale niezwykle skomplikowany prawnie i podatkowo. Wiąże się też z innym ryzykiem: pojawieniem się kolejnych próśb i żądań finansowych, np. ze strony sportu żużlowego. Cena paliwa, które jest towarem strategicznym, nie może zawierać składek na inne cele niż te, które w postaci podatków wyznacza państwo. Nie jest to więc, moim zdaniem, koncepcja możliwa do zaakceptowania przez Grupę Lotos.
- Pan nie „pali się“ do sponsorowania Lechii, a tymczasem poseł PiS Jacek Kurski mówi, że powinien pan to zrobić, bo ma pan dług do spłacenia.
-Ani prywatnie, jako Paweł Olechnowicz, ani jako prezes Grupy Lotos nie mam żadnego długu wobec żadnych władz i żadnej partii. Sukces Lotos osiągnięty dzięki wysiłkowi załogi, zarządu i mojemu służy państwu polskiemu i regionowi. Nie ma kwestii: kto komu ma spłacać długi. Moim zadaniem jest rozwijać firmę i przynosić klientom satysfakcję, a państwu rosnących dochodów. Dobrze rozumianą rolą państwa jest wspierać te wysiłki. Z przyjemnością stwierdzam, że tak właśnie się dzieje. To są zdrowe, czyste relacje: właściciela z zarządem wielkiej strategicznej dla Polski Grupy.
- Traktował pan te stwierdzenia posła jako szantaż?
- Zachowań polityków nie komentuję.
- Ale odmawiając pieniędzy na Lechię, naraził się pan Jackowi Kurskiemu - posłowi partii rządzącej. Nie boi się pan, że przez to pojawią się kolejne spekulacje o pańskim odwołaniu? A może już się pan do nich przyzwyczaił?
- Nie przyzwyczaiłem się do spekulacji, bo w nowoczesnej gospodarce nowoczesnego państwa nie ma na nie miejsca. Dobry menedżer powinien jednak mieć dużą odporność psychiczną i sądzę, że ją posiadam. Wiem, że realizuję program rozwoju Grupy Lotos, który zapewnia jej sukces, służy państwu i Polakom. Nie bronię swego fotela, bronię programu, który opracowaliśmy i który skutecznie realizujemy.
Sztucznie kreowany stan niepewności wokół zarządu Grupy Lotos nie jest oczywiście dla niej korzystny. Rynek paliwowy jest dziś bardzo agresywny, panuje na nim ostra konkurencja. Grupa Lotos rozpoczyna wielkie inwestycje, które ją znacznie umocnią. Nie warto osłabiać tego procesu niefrasobliwymi wypowiedziami, które mogą w tym programie inwestycyjnym przeszkodzić. Co z kolei może się okazać bardzo kosztowne.
- Wróćmy jeszcze na chwilę do tego długu. Poseł Kurski argumentuje, że nie byłoby dziś samodzielnego Lotosu, możliwości jego rozwoju, gdyby nie poparcie z regionu...
- Rafineria Gdańska, kiedy tu przychodziłem, była wystawiona na sprzedaż. To zostało słusznie zastopowane. Wtedy w regionie zostawało poniżej 10 mln zł z podatków płaconych przez firmę, a do kasy państwowej trafiało ok. 3 mld zł. Za ubiegły rok skarb państwa otrzymał ponad 6 mld zł, a do budżetu lokalnego wpłynęło ok. 70 mln zł. To ogromny zastrzyk dla władz lokalnych, którego zagospodarowanie mogą planować, znając strategię rozwoju Grupy Lotos. W wyniku tej strategii w ciągu pięciu lat w budżecie lokalnym będzie o 40 mln zł więcej. Jeśli władze lokalne podejmą decyzję, że z tych pieniędzy chcą finansować jakiś klub - będzie to ich decyzja.
Nie mówię tego po to, aby zdobyć jakieś dodatkowe uznanie dla firmy. Chcę wytłumaczyć jej pozycję, rolę i relacje z władzami lokalnymi. Grupa Lotos daje pracę i dostarcza pieniędzy, coraz więcej pieniędzy, na potrzeby regionu.
- Zostańmy jeszcze przy piłce nożnej. Gdańsk będzie jednym zmiast-organizatorów Euro 2012. Lotos zaangażuje się w przygotowania?
- Wtej chwili rozważamy filozofię i koncepcje naszego udziału w tej imprezie. Włączenie się w jej przygotowanie traktuję jako spełnianie misji korporacji. Chcemy, żeby skorzystała z tego społeczność lokalna i cały kraj.
- Są już jakieś konkretne koncepcje?
- Czekamy na pomysł, który będzie dawał Lotosowi atrakcyjną możliwość uczestnictwa w tej imprezie. To jest też inwestycja, która musi przynieść Lotosowi efekty. Chociażby przyjazną atmosferę. Korzyść musi być obopólna i taka jest nasza filozofia budowania marki.
Wmojej opinii to władza lokalna powinna być główną stroną, która pomysły na wykorzystanie naszej pomocy będzie definiować. Chętnie i przyjaźnie podejmiemy dyskusję, bo chcemy, żeby Mistrzostwa Euro 2012 były - szczególnie dla Trójmiasta - wielkim sukcesem.
- Zmieniając temat: jak wygląda sprawa poszukiwania innych niż rosyjskie źródeł dostaw ropy? Można mówić już o jakimś konkrecie?
- Po pierwsze, kilka słów o samej strategii rozwoju Grupy Lotos. Obecnie przerabiamy 6 mln ton ropy rocznie, a chcemy przerabiać o 4 mln więcej. Zaprojektowany nowy układ technologiczny potrzebuje właśnie takiego poziomu przerobu dla pełnej wydajności. Rynek spowodował jednak, że zmieniły się parametry ekonomiczne od czasu, kiedy program rozwoju był przygotowywany. Boom w przemyśle rafineryjnym wywołał istotny wzrost cen inwestycji.
Zmieniają się też założenia co do poszczególnych elementów nowych inwestycji. Dziś stawiamy na rozwój biznesu asfaltowego. Asfalt jest produkowany z ciężkiej pozostałości po przerobie ropy naftowej. Zainwestowaliśmy już dodatkowo w technologie i zwiększyliśmy moce produkcyjne. Wcześniej, sprzedając 180 tys. ton asfaltu rocznie, nie zakładaliśmy istotnych osiągnięć na tym rynku.
Ale czas pokazał, że to jest dobry kierunek, a rosnący popyt wywołał wzrost cen tego produktu. Już w ubiegłym roku sprzedaliśmy 800 tys. ton asfaltu, a nasze możliwości - po drobnych dodatkowych modernizacjach - pozwolą na produkcję rzędu 1,2 mln ton rocznie.
Dlatego po analizie rynku postanowiliśmy odłożyć w czasie inwestycje w instalacje do zgazowania ciężkich pozostałości po przerobie ropy. To atrakcyjne, ale najbardziej kosztowne instalacje, jakie w ramach programu rozwoju chcemy wybudować. Są one kwestią przyszłości. Dziś rynek (autostrady, drogi ekspresowe) chce asfaltu. Dostarczymy go.
Nowe inwestycje sprawią, że będziemy spełniać wszystkie wymogi unijne: ekologiczne i dotyczące jakości produktów. Będziemy też rafinerią przerabiającą rocznie 10 mln ton ropy, a to już na rynku europejskim i światowym wielkość powyżej średniej.
Inwestycje wzmocnią pozycję Grupy choćby w negocjacjach na temat dostaw ropy, której trzeba dostarczyć dodatkowe 4 mln ton. Zakładamy, że przy przerobie 10 mln ton ropy 40 proc. dostaw otrzymamy z innego kierunku niż Rosja. Jest to zgodne ze strategią polityki energetycznej państwa, zakładającą dywersyfikację dostaw. Milion ton chcemy mieć z własnych źródeł - platform Petrobalticu. Oczywiście prowadzimy też rozmowy w sprawie upstreamu, co być może spowoduje, że ten własny kąsek okaże się jeszcze bardziej atrakcyjny.
- Ale czy można już powiedzieć coś więcej na temat tego, od kogo Lotos będzie kupował ropę, jeśli nie od Rosjan?
- Dziś ważniejszy jest dla mnie aspekt dlaczego, a nie od kogo. Od kogo, to tylko kwestia ceny i jakości ropy. Natomiast, dlaczego? Dlatego, że Rosjanie pokazali w bardzo wyraźny sposób, że od wielu lat realizują zdecydowanie strategię energetyczną i nie ma od niej odchyleń. Terminal naftowy w Primorsku wybudowali wiele lat temu i wtedy cały świat mówił, że to nie ma sensu. Dziś jego potencjał przeładunkowy to 60 mln ton ropy rocznie, a chcą go rozbudować do 150 mln ton za dwa lata. Tę ropę mogą ekspediować statkami w każde miejsce na świecie. Sami też dają sygnał, że rurociąg „Przyjaźń“ może przestać funkcjonować. To traktujemy bardzo poważnie. Dlatego podchodzimy też do wariantu, w którym ropa do rafinerii nie będzie płynąć rurociągiem.
Nie znaczy to, że ja chcę się wdawać w jakąkolwiek politykę. Zakładanie takiego ryzyka jest efektem chłodnej analizy sygnałów płynących z rynku. Skutecznie dbamy o bezpieczeństwo energetyczne państwa, bo to nasz interes i nasza misja.
- Testowaliście już jednak większe partie ropy z Kuwejtu i Morza Północnego. Czy można już powiedzieć o jakichś wnioskach?
- Interesują nas takie kierunki dostaw, które będą najbardziej atrakcyjne w umowach długoterminowych. Nasze instalacje są przystosowane do przerobu ropy w zasadzie z każdego kierunku. W tym roku chcemy przetestować około 15 gatunków ropy. Co nie oznacza, że będziemy przerabiać każdy rodzaj osobno, ale będziemy je mieszać, aby uzyskać jak najlepszą kompozycję. Umowy na dostawy będziemy zawierać, jeśli okażą się atrakcyjne cenowo. Nie ukrywam, że jeśli chodzi o ropę z Kuwejtu, to propozycje cen są wysokie. Inne kierunki są bardziej atrakcyjne. Niczego jednak nie wykluczamy. Rynek ropy jest nieustanną grą.
- A możliwość pozyskania własnych złóż ropy lub zainwestowanie w nie wspólnie z partnerami zagranicznymi?
- Jedno i drugie wiąże się z ogromnymi kosztami, których nie ma sensu ponosić pojedynczo. Upstream, czyli dostęp do złóż ropy, wiąże się zawsze i wszędzie z polityką. Nie będziemy niczego robić na własną rękę, potrzebujemy wsparcia właściciela (Skarbu Państwa) i rządu. Aktywnie szukamy dobrych projektów i rozmawiamy z potencjalnymi partnerami. To jest bardzo trudna, wyrafinowana gra. Najlepszym rozwiązaniem będzie wspólny polski wysiłek: największe firmy naftowe współpracujące ze sobą i wspierane przez rząd.