logo

Komunikaty

Groźba przejęcia Orlenu przez Łukoil to mit. Dla Piotra Kownackiego, szefa Orlenu, stał się jednak pretekstem do odgrzania pomysłu przejęcia Lotosu.

Fuzja MOL i OMV przechodzi do historii. Austriacy początek mieli co prawda niezły - zebrali 18,6-proc. pakiet węgierskiego konkurenta i sprawnie przygotowali sobie finansowanie transakcji, które organizował JP Morgan - dalej poszło już jednak gorzej. Nieco wyczekiwania i wahania, spóźnione otwarcie negocjacji z Węgrami i wreszcie brak publicznego wezwania na akcje. OMV wykazał niezdecydowanie i MOL mu "odjechał". Obrony podjął się rząd węgierski, sam koncern zaś rozpoczął skupowanie i wypożyczanie własnych akcji i kurs podskoczył z 360 do 455 złotych.

Ten proces potwierdził tylko tezę, że w branży paliwowej jest mało miejsca na wrogie przejęcia. Jest ona bowiem zbyt polityczna. O polityczności akcji zaczęli mówić polscy paliwowcy na czele z Piotrem Kownackim, szefem Orlenu. Związani z rządem eksperci uznali, że za tą operacją stali Rosjanie. Ich zdaniem ponad 18-proc. pakiet akcji wpadł w ręce Austriaków wprost z portfela Łukoilu. Pytanie: fakty to czy mity?

- Nie podzielam tej opinii. Pachnie mi trochę spiskową teorią dziejów. Jeśli już szukać powiązań ze Wschodem, to raczej na Węgrzech. To MOL i rząd węgierski mają dobre relacje z Rosjanami i to ci ostatni, jeśli już, mogli pomóc w obronie tego koncernu, choć można na ten temat tylko spekulować - uśmiecha się Igor Chalupec, były szef Orlenu. Tak naprawdę OMV bliżej do innej paliwowej grupy interesów - oprócz zależnego od miasta Wiednia Osterreichische Industrieholding, który kontroluje 31,5 proc. akcji koncernu, pakiet 16,7 proc. należy do International Petroleum Investment Company, funduszu ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

Ferment jednak pozostał. W Polsce poważnie potraktowano wieści, że Łukoil szykuje się do aneksji środkowoeuropejskiego rynku paliwowego, a na celowniku ma już Orlen. To skłoniło prezesa Kownackiego do postawienia tezy, że czas zwierać szyki i... łączyć się z Lotosem.

W gruncie rzeczy jest nawet kilka istotnych przesłanek dla poparcia takiej tezy. Przede wszystkim nie da się ukryć, że Rosjanie coraz bardziej interesują się polskim rynkiem, najpierw hurtowym, a teraz detalicznym. Przejęli kilka stacji od angielskiego BP oraz sieć 83 stacji Jeta, których pozbyło się amerykańskie ConocoPhillips. Co więcej, właśnie negocjują z Brytyjczykami odkupienie znacznej części ich sieci (BP wciąż nie zrestrukturyzowało swojego portfela po przejęciu Arala, a jednocześnie dąży do optymalizacji dochodowej działalności detalicznej).

Jeszcze bardziej znaczące było zainteresowanie się Łukoilu czeską rafinerią Ćeska Rafinerska. Do niedawna była ona spółką należącego do Orlenu Unipetrolu, który miał większość (51 proc. akcji), oraz trzech mocnych koncernów globalnych - Shell, Agip i Conoco (każdy z nich miał po 16,3 proc). Dysponujący sporymi nadwyżkami finansowymi Rosjanie (ubiegłoroczna EBITDA Łukoilu sięgnęła 12,3 mld do l.) zdecydowali, że z chęcią zajmą miejsce akcjonariuszy mniejszościowych. Wysłali więc do Orlenu pismo z propozycją odstąpienia Unipetrolu od prawa pierwokupu akcji wspólników, za co oferowali dwa pola naftowe w Rosji. Kownacki oczywiście odrzucił tę propozycję, co można postrzegać wyłącznie w kategoriach politycznych.

Łukoil nie odkupił akcji Ceska Rafinerska, zaczął to jednak robić Agip. Odkupił pakiet Conoco, którego udział w środkowoeuropejskim rynku jest raczej symboliczny (w latach 90. miał kilka stacji w Polsce i eksportował swoje oleje). Włosi to jednak dobrzy wspólnicy Rosjan - razem z nimi prowadzą inwestycje w Kazachstanie. Nikt w Orlenie nie ma więc wątpliwości, że robią to właśnie dla nich, i pewnie to oni dostaną te pola, które Łukoil szykował dla płockiego koncernu. W takim przekonaniu utwierdzają ich także waluacje, które pojawiły się przy transakcji. Agip kupił 16,3 proc. akcji czeskiej rafinerii za 500 mln euro (są to informacje nieoficjalne), podczas gdy orlenowscy eksperci wycenili ten pakiet na 200, góra 250 mln euro.

A to znaczy, że Rosjanie i tak przejmą mniejszościowy udział w Czechach, mimo że Kownacki odrzucił ciekawą ofertę odstąpienia prawa pierwokupu. Aby ich powstrzymać, Orlen musiałby zapłacić tyle co oni, a to raczej nie wchodzi w grę. Po przejęciu Możejek Grupa PKN Orlen jest niekwestionowanym europejskim liderem w odbiorze rosyjskiej ropy, utrzymując 30-proc. udział w eksporcie. Jeśli Łukoil przejąłby głównego europejskiego odbiorcę, pozbyłby się znacznej części dyferencjału i uchwycił kolejne ogniwo w łańcuchu. Dziś Orlen, choć dwa razy większy od MOL, jest wyceniany dwa razy niżej - na 23 mld złotych. To na dobrą sprawę tyle, ile Unipetrol i Możejki. A co z Płockiem? Po przejęciu można by go po prostu sprzedać (np. 0MV) i jeszcze dobrze na tym zarobić. Co więc stoi na przeszkodzie? Wystarczy ogłosić wezwanie na akcje, na przykład po 75 złotych. Rosjanie pieniędzy mają w bród i lubią przepłacać, co pokazuje przykład Ceska Rafinerska. Piotr Kownacki i jego ekipa przekonują, że taki scenariusz jest prawdopodobny. W ich mniemaniu świadczą o tym chociażby ostatnie zwyżki cen akcji Orlenu - w pewnym momencie z poziomu 48 zł kurs dotarł do 60 złotych. Jednocześnie sami po cichu przyznają, że tak na wszelki wypadek parkowaniem akcji PKN zajęły się kontrolowane przez rząd spółki, które dysponują nadwyżkami finansowymi (takie jak np. KGHM). Czy nie jest więc tak, że Polacy sami się nakręcają, sami kupują i sami wywołują złudzenie, że ktoś chce ich przejąć? Bo tak naprawdę Orlenu nie da się wrogo przejąć. Zapisane w statucie prawo złotej akcji, należące do skarbu państwa, i zakaz wykonywania prawa głosu z pakietów przekraczających 10 proc. powoduje, że nie ma możliwości przejęcia spółki w drodze wezwania bez zmiany statutu. To z kolei uniemożliwia mocna pozycja skarbu państwa, który wraz z Grupą PZU dysponuje 33 proc. akcji (a z obecnie parkowanymi walorami zapewne jeszcze więcej) i jest w stanie zablokować każdą propozycję zmiany.
- Ostatecznie trzeba sobie zdać sprawę, że sprawowanie kontroli nad Orlenem przez grupę wrogą interesom polskiego państwa jest mało prawdopodobne. Rząd ma w worku wiele instrumentów, aby w krótkim czasie całkowicie obrzydzić takie inwestycje. Przejęcia wbrew woli rządów w sektorze paliwowym są mało realne - podkreśla Igor Chalupec. - Jedyne, co mogę sobie w takiej sytuacji wyobrazić, to chęć objęcia przez Rosjan pakietu dającego możliwość wprowadzenia swojego człowieka do rady nadzorczej - równie sceptyczny jak Chalupec jest jego poprzednik w Orlenie Jacek Walczykowski.

Jeśli więc zagrożenie ze strony Rosjan to tylko strachy na Lachy, to po co tyle hałasu i sięganie po Lotos? Abstrahując od politycznych przesłanek wysnuwanych przez Kownackiego, znaczna część rynkowych obserwatorów (m.in. Chalupec) uznaje plan konsolidacji za rozsądny. Bez wątpienia można by liczyć na synergię kosztową w takich dziedzinach jak działalność rafineryjna, logistyka oraz sprzedaż. Wystarczy przypomnieć, że tylko koordynacja obrotu hurtowego i integracji z Unipetrolem przyniosła oszczędności szacowane na 16 mln euro, a w Możejkach 50 mln dolarów. Ten plan jest do powtórzenia. Pytanie tylko, czy Lotos rzeczywiście można przejąć. Do Orlenu już dochodzą sygnały, że szef gdańskiej spółki, Paweł Olechnowicz, przygotowuje analizy, z których wyniknie, że połączenie przyniesie setki milionów strat.

Z drugiej strony Lotos od zawsze był problemem politycznym. Od upadku przemysłu stoczniowego to jedyne liczące się przedsiębiorstwo w Trójmieście. Nic więc dziwnego, że pomorscy politycy (za rządów SLD tak np. postrzegano posłankę Małgorzatę Ostrowską) zawsze bronili go jak niepodległości. Nie inaczej będzie i teraz, zważywszy na to, że z Trójmiastem związani są tacy politycy Prawa i Sprawiedliwości jak Kaczyński, Borusewicz czy Kurski. Jeśli przejęcie nie miałoby więc politycznego zaplecza i realnych szans, to dlaczego Kownacki robi z niego sztandar swojej prezesury? Część członków rady, również tych desygnowanych przez rząd, ma niejasne przeczucie, że może to być alibi dla wszelkich zaniechań, do jakich obecny szef może dopuścić w firmie. Za tą tezą przemawia fakt, że Kownacki do dziś nie przedstawił radzie strategii działania Orlenu. Najpierw miał to zrobić do końca maja, drugim terminem było walne zgromadzenie spółki (sam szef Orlenu zapewnia, że do niczego się nie zobowiązywał i ograniczył się do korekty strategii Chalupca).Jeśli ta teza jest słuszna, pocieszające byłoby tylko to, że żadnej rosyjskiej groźby nie ma i wszystko jest tylko biciem piany. Atak OMV na MOL skłania jednak do nieco głębszej refleksji. Pomijając realne możliwości wrogiego przejęcia, podstawowym problemem jest to, że Orlen (podobnie jak Lotos) jest wyceniany z ogromnym dyskontem wobec konkurentów. Kapitalizacja giełdowa PKN niewiele przekracza jego wartość księgową, natomiast MOL notowany jest ze 130-proc. premią w stosunku do tego, co ma zapisane w księgach. - Droga w kierunku zwiększenia wartości PKN jest prosta. Trzeba kontynuować program redukcji kosztów, sprawnie poprowadzić restrukturyzację w Możejkach, inwestować w detal, petrochemię i oczywiście szukać upstreamu - wylicza Igor Chalupec.

Pytanie tylko, czy zarząd pod kierownictwem tego prezesa podoła tym zadaniom? Czy rzeczywiście jest w stanie bronić interesu spółki? Można mieć wątpliwości. Sporo światła na możliwości Kownackiego i jego ekipy mogą rzucić trzy dość świeże historie. Pierwsza dotyczy utraconej szansy na wspólne wydobywanie ropy z KazMunaiGaz. Kazachowie byli chętni do kooperacji. Dokonali już nawet wstępnych ustaleń co do współpracy z PKN. Jednak władze Orlenu, chcąc zdobyć punkty polityczne, za szybko się tym pochwaliły. Kazachowie, którzy lubią działać w ciszy i nie na oczach Rosjan, spłoszyli się. Na kolejnym spotkaniu z Orlenem zamiast szefa KazMunaiGaz pojawił się wicedyrektor z ministerstwa zasobów naturalnych i wyraźnie dał do zrozumienia, że temat jest już spalony.

Drugi przykład pokazuje uległość polityczną Kownackiego i wiąże się z wprowadzeniem na giełdę zależnego od Orlenu koncernu chemicznego Anwil. Pomysł na IPO wciąż restrukturyzowanej spółki nie zrodził się w Orlenie. To Wojciech Jasiński - minister skarbu, który zamiast prywatyzować spółki, chce łatać budżet sprzedażą resztówek - przyszedł do Kownackiego i postawił mu ultimatum: albo kupujecie od nas 8-procentowy pakiet (Orlen ma 82 proc), albo sprzedajemy go przez giełdę. Ze względu na brak gotówki PKN pierwsza opcja nie wchodziła w rachubę. Kownacki zamiast szukać u prezydenta poparcia dla interesów Orlenu, uległ szantażowi ministra i teraz będzie wprowadzał na giełdę spółkę, która jeszcze nie osiągnęła właściwej wartości.

Trzecia, najbardziej drastyczna historia świadczy o tym, że Kownacki jest w stanie poświęcić interes spółki. Chodzi o kulisy lipcowego odwołania wiceprezesa ds. finansowych, Pawła Szymańskiego. Zdaniem członków rady Orlenu jedynie on całkowicie orientował się w meandrach paliwowej grupy. Obejmując fotel prezesa, Kownacki zadeklarował, że nie wyobraża sobie pracy bez Szymańskiego. Tymczasem 3 lipca przyszło do głosowania nad losem zupełnie innego prezesa, szefa Polkomtelu Jarosława Bauca. Orlen jako 19,6-proc. udziałowiec spółki ma w jej radzie dwóch przedstawicieli, w tym Szymańskiego. Wiceprezes Orlenu musiał więc współdecydować o zastąpieniu Bauca nowym szefem Adamem Glapińskim. I zagłosował przeciw. Decyzję swoją uzasadnił tym, że wcześniej z zarządu zrezygnowało trzech pozostałych członków i wymiana czwartego z nich całkowicie zdestabilizuje spółkę. Jego zdaniem zmianę powinno się przesunąć o kilka miesięcy. Takiej niesubordynacji nie wytrzymał minister Jasiński i kazał Szymańskiego usunąć. Na sumieniu Kownackiego ciąży jednak nie tylko to, że nie zrobił nic, by obronić swojego najcenniejszego wiceprezesa. Tak naprawdę mógł uniknąć tej sytuacji. Wystarczyło, by zarząd Orlenu uchwalił instrukcję, jak Szymański ma głosować w Polkomtelu (sam Kownacki tłumaczy, że nie było to przedmiotem obrad). Nie mógłby się wyłamać wbrew woli, ale zgodnie z zaleceniem reprezentowanej spółki poparłby Glapińskiego i zostałby w Orlenie. Dlaczego Kownacki tego nie uczynił? Można tylko snuć domysły, że wolał nie przykładać ręki do usunięcia Bauca - w końcu były minister w przyszłości może mieć jeszcze jakieś znaczenie polityczne. Na przykład w Platformie Obywatelskiej.