
Na Kaszubach odbyła się kolejna rywalizacja kierowców rajdowych walczących w Pucharze Polskiego Związku Motorowego - 4. Rajd Lotos Baltic Cup organizowany przez Automobilklub Orski. Prowadzący malowniczymi szutrami Kaszub sześciooesowy rajd rozstrzygnął się na ostatnim odcinku, na którym sypnęło niespodziankami.
W pucharze PZMot jeszcze przed ostatnim oesem prowadziła załoga Szymon Piękoś/Grzegorz Dachowski przed duetem Rafał Maliszewski/Kacper Pietrusiński. I który z nich wygrał? Żaden! Obydwaj, nękani awariami rajdówek, zostali wyprzedzeni przez trzecią załogę przed ostatnim oesem (mieli stratę 17 sek) - Piotr Jędrusiński/Tomasz Maciuszek w hondzie civic type R. Rewelacyjnie pojechał ten rajd olsztynianin Piotr Lewandowski z pilotem Piotrem Dargiewiczem w seryjnym daewoo lanosie. Zajęli siódme miejsce w generalce, tracąc do zwycięzcy raptem 44 sek. Inna olsztyńska załoga może się pochwalić zwycięstwem wśród aut tylnonapędowych. Fani zapewne domyślają się już, że chodzi o duet Krzysztof Szeszko/Wojciech Jermakow. Załoga dość charakterystyczna, bo śmigająca szutrami wiekową już, wręcz zabytkową rajdówką - tylnonapędową toyotą corollą. Zajęli pierwsze miejsce w swojej klasie, a w generalce uplasowali się na 13. miejscu.
Ale rajd zaliczany do pucharu PZMot to nie tylko druga liga zawodników. W klasie gości jedzie zwykle kilka załóg z czołówki krajowej. W tym roku po raz kolejny startowali tegoroczni zwycięzcy Rajdu Polski, bracia Michał i Grzegorz Bębenkowie. No i oczywiście nie mogło zabraknąć naszego asa od luźnych nawierzchni, czyli Zbigniewa Staniszewskiego z pilotem Bartłomiejem Bobą. Kibice doskonale pamiętają ubiegłoroczny pech z uszkodzonym kołem, który wypchnął olsztynianina do drugiej dziesiątki. W tym roku miał być rewanż. I był, ale do... ostatniego oesu. Staniszewski narzucił rewelacyjne tempo i objął prowadzenie już po pierwszym odcinku. Gonili go bracia Bębenkowie. I to dość skutecznie, bo przed ostatnim oesem mieli stratę ledwie 2,8 sek. Obydwie załogi skarżyły się na problemy z autami: Bębenek na układ zasilania, „Stanik“ zaś na szwankującą elektronikę, która zmuszała go do nieco innej techniki jazdy. I skutki było widać na ostatnim, pechowym oesie, na którym Staniszewski uderzył kołem w pień drzewa. Koło stanęło w poprzek i dalsza jazda była niemożliwa, więc olsztyński rajdowiec nie ukończył imprezy. Cóż, może w przyszłym roku z tym kołem zadziała przysłowie „Do trzech razy sztuka“.