logo

"Paweł" waży tyle, co 30 tirów. Dźwig, który go ustawiał, przyjechał do gdańskiej rafinerii z Belgii w 80 tirach.

Komunikaty

"Paweł" waży tyle, co 30 tirów. Dźwig, który go ustawiał, przyjechał do gdańskiej rafinerii z Belgii w 80 tirach.

Co w rafinerii gdańskiej jest najcięższym, a zarazem najdroższym przedmiotem? Stalowa podłużna bańka. Paweł Olechnowicz czekał na nią cztery lata. W końcu się doczekał. Ale szef Lotosu coś jakby nie w sosie. Coś go gryzie. W firmowej stołówce pustki. Wszystkich zagnało na instalację hydrokrakingu. Bo tam się dzieje! Największy samojezdny żuraw na świecie stawia największy, najcięższy i najdroższy element rafinerii - gigantyczny reaktor instalacji łagodnego hydrokrakingu (MHC) - budowanej w ramach Programu 10+. To zarazem największe podnoszenie w Europie na jeden żuraw. Akcja trwa od bladego świtu. W języku inżynierów to erekcja reaktora. Czyli jego stawianie.

Kuchnia żurawia

Postawić coś, co leży, wydaje się czynnością równie prostą, co pozbawioną emocji. Gdy jednak chodzi o reaktor ważący tyle, co 30 tirów, dłuższy od boiska do koszykówki i kosztujący tyle, co budowa sporego osiedla mieszkaniowego, sprawa się komplikuje. Gigantyczny reaktor przypłynął do Gdańska z Włoch na statku do przewozu. jachtów (Superservant4 jest w stanie się zanurzyć, aby na jego pokład wpłynął ładunek). Przejazd z portu do rafinerii zajął prawie tydzień - najpierw na barce, na którą "przeturlał się" ze statku, potem na 30-osiowej platformie spacerek z prędkością 0,5 km/h (sama platforma ważyła 260 ton i po rozmontowaniu transportowana była w 10 tirach). Teraz trzeba reaktor podnieść, postawić na fundamencie i przykręcić śrubki. Brzmi banalnie, ale w praktyce będzie to największe podnoszenie w Europie na jeden żuraw. Nikt wcześniej nie podniósł czegoś równie ciężkiego jednym dźwigiem. Faceci w kaskach przyglądają się żurawiowi z ciekawością. Bo choć widzieli już niejedno, taki widok to nawet dla nich rzadkość: kolos, który jest w stanie za jednym zamachem podnieść 40 czołgów. Sarens przyjechał do rafinerii z Belgii kilka tygodni temu w 80 tirach: dwie gąsienice ważące łącznie 180 ton - w czterech. Główne elementy dźwigu da się zmieścić na 30 ciężarówkach, reszta jechała prawie na pusto. - Bo największy ciężar to przeciwwagi. Prawie 600 ton. Jeden stalowy klocek waży 8 ton. To śmiesznie wygląda, bo te tiry jadą praktycznie puste. Weźmie trzy klocki i koniec - mówi jeden z krzątających się inżynierów. Transport robi wrażenie, ale przygotowanie Sarensa do pracy - jeszcze większe. Bo co prawda samo składanie kolosa trwa tylko trzy dni, to żeby mógł podnieść ważący 1200 ton reaktor, trzeba było w miejscu, gdzie będzie stał żuraw, wylać betonowe fundamenty, na których później można by postawić mały biurowiec. - Sarens jest w stanie udźwignąć 1600 ton. Reaktor waży 1200 ton. Do tego dochodzi stalowy element, do którego przymocowany jest hak ważący 7 ton i 20-tonowy pierścień na samym reaktorze. Bez fundamentów byłoby to niemożliwe, dlatego dźwig stoi na 70 betonowych palach wbitych na głębokość 25 metrów. Długość każdego fundamentu to 12 metrów, szerokość około 2 metrów. Położyliśmy je tylko po to, żeby postawić dźwig. Później już nigdy nie zostaną wykorzystane - mówi Grzegorz Orzeszko, szef operacji erekcji reaktora. Laika najbardziej jednak zaskoczy szoferka Sarensa. To chyba jedyna maszyna budowlana na świecie z aneksem kuchennym dla operatora.

Serce hydrokrakingu

Inżynierowie co chwila sprawdzają prognozy meteo. I modlą się, żeby nie wiało. Siła wiatru nie powinna być większa niż kilka metrów na sekundę. Taki powiew nie poruszy nawet flagi, ale nieco większy mógłby przesunąć reaktor wiszący na ośmiu stalowych linach. Wystarczy, że o kilka milimetrów i już nie da się go przykręcić do fundamentu. Na 50 niedużych śrub. Zresztą, przy takiej masie nie trzeba by go nawet przykręcać. Spore zamieszanie, którego nie byłoby, gdyby reaktor przyjechał do Lotosu w kilku częściach, jak to się zazwyczaj dzieje (i jak to zrobiono chociażby w Orlenie) i został skręcony na miejscu. Byłoby prościej. - Być może, ale też bardziej ryzykowne i niekoniecznie lepsze dla samego reaktora. Ma ścianki grubsze niż pancerz czołgu - 280 mm. Pospawać taką blachę na placu budowy, i to na wysokości, to dopiero sztuka i ryzyko, zważywszy że ciśnienie w reaktorze sięga 190 atmosfer. Jego montaż trwałby o wiele dłużej niż sam transport i ustawianie w całości. A gdyby na koniec wyszedł na rentgenie choćby jeden wadliwy spaw, to porażka - mówi Grzegorz Orzeszko. W rafinerii gdańskiej stoją już trzy mniejsze reaktory. Stanowią serce rafinerii. W nich zachodzą reakcje hydrokrakingu. Czyli? W skrócie: z niczego robią płynne złoto, wyciskają z baryłki ropy więcej zysku.
- Instalacja hydrokrakingu, której sercem jest reaktor, umożliwia zamianę frakcji, będących odpadem rafineryjnym po produkcji benzyn na paliwo diesla. Dotychczas wykorzystywano je do wytwarzania produktów niskomarżowych, czyli ciężkich olejów opałowych i napędowych (np. do silników okrętowych) i asfaltów. Dzięki reaktorom takim jak ten wyciskamy z pozornie niewartościowych surowców jeszcze więcej wysokomarżowego paliwa (oleju napędowego), dzięki czemu rafineria, nie zwiększając przerobu ropy, zwiększa uzysk produktów wysokomarżowych - wyjaśnia Grzegorz Orzeszko.

Erekcja reaktora

- Za cenę reaktora wraz z posadowieniem można by zbudować małe osiedle mieszkaniowe - mówi Marcin Zachowicz, rzecznik prasowy Lotosu. Kilku robotników kręci się wokół stalowej obręczy reaktora. Trzeba ją odkręcić, a śruby nie chcą puścić. Nerwy. Reaktor wisi na linach. Za dwie godziny powinien osiąść na fundamentach. Jeszcze w fabryce Włosi wymalowali na reaktorze napis: "Paweł". Ponoć na cześć prezesa Lotosu. Pracownicy szybko powiązali nazwę reaktora z techniczną nazwą jego stawiania, która w inżynierskiej terminologii nazywana jest erekcją. Od tej pory po rafinerii krążyło jedno pytanie: o obecny stan reaktora. Podobnie jak wtedy, gdy po ukończeniu instalacji hydroodsiarczania pracownicy natrafili wśród labiryntu rur na gniazdo sokoła. Rzecz jasna, ucieszyli się z ekologicznego aspektu znaleziska. Od tej pory cała rafineria mówiła jednak tylko o jednym - jajach sokoła, znalezionych w gnieździe ku utrapieniu Marka Sokołowskiego, dyrektora operacyjnego, który nadzorował budowę tej instalacji.

Co gryzie prezesa

Żarty na bok. Pawłowi Olechnowiczowi wcale nie do śmiechu. Coś mu w duszy nie gra, mimo że wszystko idzie zgodnie z planem. Balkon przy gabinecie prezesa Lotosu to marzenie ekip telewizyjnych. Z niego widać całą rafinerie jak na dłoni. Zwłaszcza dzisiejszą operację stawiania reaktora. - Gdy cztery lata temu dopinaliśmy tę inwestycję, nikt z nas nie miał pewności, jak to się zakończy. Udało się, zbliżamy się do końca programu 10+. To cieszy - mówi Paweł Olechnowicz. Ale z balkonu widać coś więcej: jak rafineria zmieniała się przez lata, jak rosła, pęczniała. Powód do zadowolenia. Teoretycznie. - Biznes w Polsce otacza atmosfera w najlepszym razie obojętności. Cieszymy się z sukcesów sportowców, i słusznie. Jest radość ogólna, jak ktoś gdzieś zaśpiewa lub wystąpi w zagranicznym filmie. Tylko osiągnięcia w biznesie przyjmujemy wzruszeniem ramion, a bywa często że im szkodzimy. Nie bardzo lubimy ludzi, którzy potrafią coś zrobić. - mówi Paweł Olechnowicz, nie spuszczając oka z rafineryjnej gęstwiny rur, instalacji i urządzeń. - Podoba mi się nastawienie Amerykanów, którzy powiadają, "nothing succeeds like success" (nic nie daje takiego powodzenia jak sukces). Tam ludzi sukcesu popiera się spontanicznie, we własnym interesie. Bo to oni tworzą dobrobyt, produkują pieniądze na bezpieczeństwo, zdrowie, oświatę, kulturę. Na wszystko. Twórcy biznesu są równie ważni, jak gwiazdy z innych obszarów, a być może jeszcze ważniejsi - kończy prezes. Oparci o barierkę, patrzymy na dopiero co postawiony reaktor z jego imieniem. Prezes dostrzega napis na reaktorze i otrząsa się z zamyślenia. - Dobrze widzę? Paweł? Nikt ze mną tego nie ustalał - mówi zdziwiony prezes Lotosu.