logo

Komunikaty
Czy oddając rosyjskiemu Łukoilowi kontrolę nad Rafinerią Gdańską nie stracimy jednocześnie kontroli nad Naftoportem, terminalem, który uniezależnia nas od dostaw ropy ze Wschodu? Nie jest to jedyne ryzyko, które wiąże się z wyborem rosyjskiego partnera dla tej rafinerii. W najbliższych dniach rząd powinien ocenić "ryzyko polityczne" sprzedaży 75 proc. akcji Rafinerii Gdańskiej konsorcjum brytyjskiej firmy Rotch Energy i rosyjskiego Łukoila. O dokonanie takiej oceny, od której zależy los transakcji, poprosiło ministerstwo skarbu. Pod koniec lipca pozytywnie oceniło ono warunki ekonomiczne transakcji. Nieoficjalnie mówi się, że za 75 proc. akcji Rafinerii brytyjsko-rosyjskie konsorcjum zapłacić ok. 300 mln dolarów, zobowiązując się ponad do zainwestowania dalszych 700-800 mln dolarów. Pomysł, by ocenić ryzyko tej transakcji, nie dziwi. O projekcie zawiązania konsorcjum Rotch z Łukoilem minister skarbu Wiesław Kaczmarek poinformował zaledwie pod koniec kwietnia tego roku, na konferencji prasowej we Frankfurcie. I chociaż w konsorcjum ubiegającym się o kontrolę nad Rafinerią Gdańską Rotch ma posiadać większość 51 proc. udziałów, to jednocześnie dla nikogo nie ulega wątpliwości, że w tym tandemie decydującą rolę odgrywać będzie Łukoil - największy z rosyjskich koncernów naftowych. Związki Rotcha z branżą paliwową nie są duże i wszelkie dane na temat tej firmy, jak i historia jej zabiegów o Rafinerię Gdańską wskazują, iż pełni ona rolę raczej pośrednika czy też doraźnego inwestora niż inwestora strategicznego (czytaj obok). Natomiast nabywca 75 proc. akcji Rafinerii Gdańskiej kupi nie tylko ten zakład, ale także majątek rafinerii - ok. 300 stacji benzynowych, a przede wszystkim znaczący pakiet udziałów w Naftoporcie. Nasz alternatywny kurek - Udziały w Naftoporcie są bardzo ważną częścią zakupu Rafinerii Gdańskiej, bo nasza spółka stanowi alternatywne źródło zaopatrzenia kraju w ropę naftową - przyznał nam Tadeusz Zakrzewski, prezes Naftoportu. Spółka ta powstała w lipcu 1991 r. Obecnie jej zdolności przeładunkowe - zaprojektowane z myślą o zaspokojeniu popytu rafinerii w Polsce i w Niemczech - wynoszą ok. 23 mln ton ropy naftowej rocznie. Odpowiada to mniej więcej obecnym łącznym możliwościom przerobu ropy naftowej w naszych największych rafineriach, w Płocku i właśnie w Gdańsku. Obok dwóch terminali Naftportu pracuje jeszcze terminal naftowy w Porcie Północnym, wybudowany jeszcze w latach 70., z myślą o odbiorze ropy naftowej z krajów arabskich. Ten terminal ma możliwość przeładunku ok. 10 mln ton ropy lub paliw rocznie. Obecnie według prezesa Zakrzewskiego ok. 98 proc. ropy naftowej potrzebnej naszym rafineriom dociera do nich bezpośrednio z Rosji za pośrednictwem rurociągu "Przyjaźń", obsługiwanego przez spółkę PERN (całkowicie należącą do Skarbu Państwa). W razie jakiegokolwiek problemu z funkcjonowaniem rurociągu "Przyjaźń", krajowe rafinerie moglibyśmy teraz bez trudu zaopatrywać za pośrednictwem Naftoportu. W przypadku ropy naftowej nie mamy więc teraz takiego problemu, jaki w przypadku gazu ziemnego. Większość tego surowca sprowadzamy z Rosji i znane są problemy, jakie od wielu miesięcy budzą nasze próby uniezależnienia się od tego monopolu przez zapewnienie nam dostaw gazu bezpośrednio od jego producentów w Skandynawii. Sprzedaż Rafinerii Gdańskiej oznacza zaś sprzedaż także 25,64 proc. udziałów tej firmy w Naftoporcie. Tak duży pakiet udziałów pozwala zaś wpływać w istotny sposób na działalność Naftportu, a także zapewnia miejsca we władzach tej spółki. Zgodne z kodeksem spółek handlowych (żaden z udziałowców Naftoportu nie jest uprzywilejowany) podejmowanie uchwał na zgromadzeniu wspólników tej spóki wymaga większości głosów, a uchwała dotycząca istotnej zmiany przedmiotu jej działania - trzech czwarty głosów. Bez głosów należących do Rafinerii Gdańskiej nie może więc być podjęta. Według prezesa Zakrzewskiego każdy ze wspólników Naftportu ma też prawo wykorzystywać jego możliwości przeładunkowe, proporcjonalnie do wielkości swoich udziałów w spółce. Przejmując kontrolę nad Rafinerii Gdańską zyskuje się więc prawo do wykorzystywania ponad jednej czwartej potencjału Naftoportu - prawie 6 mln ton rocznie. I nie byłoby problemu z wykorzystaniem tego potencjału, bo dziś Naftport wykorzystuje swoje możliwości mniej więcej w 20 proc. Benzynowy problem Naftport jest na razie przystosowany głównie do przeładunku surowca ropy naftowej, jednak po trwającej modernizacji zyska uniwersalny charakter i będzie mógł obsługiwać także przeładunki produktów przerobu ropy, czyli przede wszystkim paliw. Te możliwości, w połączeniu z prawami Rafinerii Gdańskiej do wykorzystywania potencjału Naftportu, to kolejne ryzyko związane ze sprzedażą Rafneriii. Naftport mógłby bowiem służyć nie tylko do załadunku paliw produkowanych w naszych rafineriach na eksport (niezależnie od tego, kto byłby właścicielem tych rafinerii), ale także do sprowadzania gotowych paliw do Polski. Rosyjskie koncerny naftowe zarabiają teraz krocie przede wszystkim dzięki sprzedaży surówki ropy naftowej. Niedorozwój popularnej motoryzacji w Rosji nie skłaniał do produkcji paliw w tym kraju. Jednocześnie jednak zmniejszanie przerobu ropy naftowej ograniczało rozwój rosyjskich rafinerii. Dlatego tamtejsze koncerny naftowe coraz szybciej przygotowują się do zwiększenia produkcji paliw w swoich rodzimych rafineriach i ich eksportu. W tym roku rosyjskie koncerny wydadzą na modernizacją swoich rafinerii 2 mld dolarów - 10 razy więcej niż pod koniec lat 90. - Można zwiększać eksport produktów - bo w przeciwieństwie do surowca - nie występują tu zatory transportowe - tłumaczył niedawno agencji Reuters Dmitrij Dołgow, rzecznik Łukoila. Ropę naftową najlepiej jest bowiem przesyłać rurociągami. Paliwa opłaca się transportować także koleją. Rosjanie rozbudowują przy tym infrastrukturę dla eksportu paliw. Do 2005 r. wybudowany zostanie rurociąg do przesyłu paliw do terminalu w Primorsku. To pierwszy własny rosyjki terminal na wybrzeżu Bałtyku. Z terminalu będzie można wysyłać 10 mln ton paliw rocznie. Trudno w tych zapowiedziach nie dostrzec ryzyka stworzenia połączenia między Primorskiem a Naftoportem, które służyłoby do zaopatrzenia naszych stacji benzynowych w paliwo sprowadzane z Rosji, a nie produkowane np.w Rafinerii Gdańskiej. Tym bardziej, iż przedstawiciele Łukoila zapowiadają, że do 2005 r. wszystkie ich paliwa będą spełniać standardy europejskie (Rafineria Gdańska musi w to dopiero zainwestować). Przykład Rumunii pokazuje, że jest to ryzyko realne. Na początku 1998 r. za 300 mln dolarów Łukoil kupił 51 proc. akcji rafinerii Petrotel. Ok. 3 tys. pracowników otrzymało zapewnienie utrzymana miejsc pracy, zapowiadano duże inwestycje. Z danych Łukoila wynika też, że skala przerobu ropy w rumuńskiej rafinerii odpowiada standardom Europy Zachodniej i była wyższa niż w wielu rosyjskich rafineriach. Jednak w maju tego roku Łukoil wstrzymał produkcję w Petrotel. Jak zapowiadają przedstawiciele koncernu - na półtora do dwóch lat. Setki robotników straciło pracę. Na razie zaś Łukoil inwestuje w rozbudowę sieci stacji benzynowych Petrotel, które zaopatrywane są w paliwa produkowane w rafineriach Łukoila w Bułgarii i w Odessie. Andrzej Kublik