
Komunikaty
Czy polski sektor naftowy może za jakiś czas stać się własnością jednej spółki rosyjskiej?
Zgoda na połączenie PKN Orlen i Rafinerii Gdańskiej to tworzenie okazji do połknięcia naszego rynku w całości przez jednego molocha typu Łukoil czy Jukos - pisze Bartłomiej Sienkiewicz*
Janusz Lewandowski ma oczywiście rację, przestrzegając przed powstaniem "narodowego koncernu paliwowego" z połączenia Orlenu i Rafinerii Gdańskiej ("Gazeta", 24 lutego). Ale argumenty, jakie podaje, odnoszą się głównie do ryzyka związanego z powstaniem kolejnego monopolistycznego kolosa na polskim rynku i oczywistej szkody, jaką by to przyniosło samej Rafinerii Gdańskiej.
W artykule Lewandowskiego znalazło się także zdanie wprowadzające zupełnie inne wątki: "stroną ewentualnych umów [z kapitałem rosyjskim], na przykład Rafinerii Gdańskiej powinien być skarb państwa, a nie prywatni pośrednicy szukający prowizji". Warto ten postulat rozwinąć i postawić parę pytań dotyczących nie tyle samej Rafinerii Gdańskiej, ile strategii rządu w zakresie rynku paliw w Polsce. Strategii, w której kapitał rosyjski odgrywa kluczową rolę. A odgrywa, bo dla wszystkich zainteresowanych widoczne jest jak na dłoni, że jest to jedyny kapitał realnie zainteresowany polskim rynkiem naftowym.
Co więcej, wszystko wskazuje na to, że to rosyjskie giganty paliwowe zdobędą na rynku Europy Środkowej dominującą pozycję. Wnika to z co najmniej dwóch przesłanek. Po pierwsze, ceny. Cena giełdowa baryłki ropy Urals jest średnio niższa od ropy Brent (Morze Północne) o ok. 1 dolara, co przy potrzebnych ilościach skazuje rafinerie regionu na import z tego kierunku tak długo, póki ta różnica się utrzymuje, nie mówiąc już o tym, że polskie rafinerie są technologicznie dostosowane do gorszej jakości ropy rosyjskiej. W trakcie obecnej zwyżki cen tego surowca różnica ta jest jeszcze większa i wynosi prawie 2 dolary na korzyść ropy ze Wschodu. Europy Środkowej nie stać po prostu na inna ropę bez ryzyka wstrząsu dla słabych przecież gospodarek. Po drugie, zdaniem specjalistów w dłuższej perspektywie w Europie Środkowej jest miejsce najwyżej na dwa duże koncerny paliwowe, i to koncerny, które dysponują własnymi złożami, tanim przesyłem oraz własnym systemem przetwarzania ropy i własną siecią dystrybucji detalicznej. Wynika to ze szczupłości tego rynku. I tak dla przykładu: całość konsumpcji ropy w Europie Środkowej to ponad 42 mln ton rocznie, a w krajach UE nieco ponad 598 mln ton. Przy tak małym zużyciu w naszym regionie, przetrwają tylko te koncerny, które opanują całość "łańcucha" - od wydobycia do sprzedaży paliw na własnych stacjach benzynowych. Już teraz Polska, Czechy, Słowacja, Węgry i Bułgaria sprowadzają z Rosji 81 proc. potrzebnej im ropy, a wysokie ceny tego surowca oddalają perspektywę zmiany kierunku zaopatrzenia. Nie widać na horyzoncie innego kapitału niż rosyjski zdolnego do odgrywania regionalnie wiodącej roli w handlu ropą.
Janusz Lewandowski w swoim artykule zauważa znaczenie takich rynków jak Polska dla strategii rosyjskich koncernów rozwijających się na na obszar UE. Tak, to prawda - Polska jest na szlaku tej ekspansji. Nie powinno to być przedmiotem niepokoju, przy właściwym rozegraniu tej "partii" możemy uzyskać nie tylko napływ kapitału, który jakoś się ostatnio do nas nie pcha, ale i zwiększyć bezpieczeństwo taniego zaopatrzenia w paliwa ropopochodne. Pod warunkiem jednak, że intencje rządu będą jasne i nie budzące podejrzeń.
Prywatyzacja RG dawała tu konieczną przeźroczystość, dalsze przekształcenia "narodowego koncernu paliwowego" (powstałego przez połączenie Orlenu i RG), gdzie państwo będzie mniejszościowym udziałowcem - już nie. Ale nie chodzi tu tylko o rozmycie interesów państwa i kapitału prywatnego, co jest zmorą polskiej gospodarki i powodowało w przeszłości już niejedną patologię. Rzecz w unikalnej szansie ułożenia rynku naftowego na warunkach państwa, które może narzucić kształt tego rynku na dziesięciolecia. Może go także na dziesięciolecia zepsuć.
Jeśli bowiem przyjąć za pewnik, że jesteśmy skazani na Rosjan w tym segmencie gospodarki, to obowiązkiem władz jest takie postępowanie, które eliminuje w maksymalny sposób ryzyko monopolizacji rynku przez jednego dostawcę. Dotychczasowe doświadczenia z kapitałem rosyjskim w Europie Środkowej nie są najsilniejszą rekomendacją tego kapitału - zawsze, gdy jakiejś spółce rosyjskiej udało się osiągnąć pozycję monopolistyczną, wykorzystywali to bezwzględnie. Scenariusze litewskie, bułgarskie czy rumuńskie i u nas mogą się powtórzyć - o ile się nie uda wypracować dobrej strategii. Dobrej, czyli biorącej pod uwagę dotychczasowe doświadczenia z rosyjskimi spółkami paliwowymi. Z tych doświadczeń wynika, że należy unikać sytuacji, w której partnerem państwa są zarazem i spółki rosyjskie i kapitał prywatny - wszystko jedno, czy krajowego pochodzenia czy zagranicznego. Lekcja płynąca z polskich umów gazowych powinna być tu przestrogą, podobnie jak doświadczenia litewskie z Wlliamsem, dzięki któremu Rosjanie przjęli największą rafinerię na Litwie. Należy dążyć do stworzenia sytuacji, w której rosyjskie spółki są zmuszone do realnej konkurencji na rynku krajowym, aby uniknąć "zmowy kartelowej", jaka według niektórych analityków funkcjonuje między Łukoilem i Jukosem na rynkach trzecich. I dla tego należy unikać sytuacji, w której jedna z tych spółek ma szansę przejąć dwa kluczowe zakłady przetwórstwa ropy, a wraz z nimi lwią część handlu detalicznego.
Z powyższych powodów widać wyraźnie, że połączenie Orlenu i RG jest działaniem sprzecznym z lekcją płynącą z doświadczeń. Zgoda na wchłonięcie RG przez Orlen to stworzenie okazji do połknięcia tego rynku w całości przez jednego molocha typu Łukoil czy Jukos. Jedna z tych spółek, przejmując kontrolę nad połączonym "narodowym koncernem paliwowym" połyka bowiem cały sektor i to na dziesięciolecia. Rosyjskie spółki paliwowe posiadające w Polsce sieć dystrybucji i własne rafinerie pracujące na ich surowcu stać na takie manewry cenowe, żeby skutecznie wyprzeć wszystkich innych konkurentów. I wtedy doprawdy nie ma znaczenia, czy odbędzie się to za pośrednictwem Jana Kulczyka, Rotcha czy innych graczy, z oczywistym zyskiem dla tych pośredników i z równie oczywistą stratą dla interesu państwa.
Gdyby spróbować nakreślić scenariusz pozytywny, nie pozostawiający wątpliwości co do intencji rządu w tej sprawie, to mógłby on wyglądać następująco: Rząd unieważnia dotychczasową procedurę prywatyzacji RG, by ja otworzyć na nowo zapraszając "Łukoila" do negocjacji. Przypomnijmy - interes Łukoila w przejęciu GR jest jasny - przesądzają o tym złoża szelfu kaliningradzkiego eksploatowane przez ten koncern, bliskość morskiego terminalu w pobliżu rafinerii, a zatem możliwość dogodnego zaopatrywania zarówno Kaliningradu (w którym Łukoil jest de facto monopolistą), jak i portów naftowych Europy Północnej. Łukoil jest największą rosyjską spółką naftową, ale o ograniczonych możliwościach inwestycyjnych. RG i stacje do niej należące są na miarę możliwości tego koncernu - obejmuje on tym samym ok. 20 proc. udziału w polskim rynku. Następnie można myśleć o dopuszczeniu mniejszej spółki rosyjskiej do większego kawałka tortu, czyli Jukosa do Orlenu. Jukos ma spore możliwości inwestycyjne i zdolności zarządzania na poziomie koncernów zachodnich i jego zaangażowanie się w Orlen z pewnością przysłuży się temu ostatniemu. Nie wyklucza to zresztą łączenia się Orlenu z innymi podmiotami z Europy. Równocześnie zachowany zostanie dwubiegunowy podział rynku naftowego w Polsce, pod warunkiem że rząd przez odpowiednie zapisy w trakcie prywatyzacji RG lub zgody na wejście Rosjan do Orlenu stawia barierę prawną uniemożliwiającą wymianę akcji lub inną formę przejęcia aktywów między poszczególnymi spółkami rosyjskimi. Początkowo Rosjanie będą protestować że "ogranicza się ich prawa własności" lub "represjonuje się kapitał rosyjski", lecz kąsek jest zbyt łakomy, by z niego zrezygnować, tym bardziej że z chwilą wejścia Polski do UE sytuacja może się dla strony rosyjskiej skomplikować. Państwo zachowuje kontrolę nad rurociągami przesyłowymi (surowcowymi i produktowymi), naftobazami i terminalami portowymi. Zarządzając tą infrastrukturą o charakterze strategicznym, pilnuje równowagi na rynku i zachowuje w swoich rękach narzędzia interwencji na wypadek nieprzewidzianych okoliczności (wojny, blokady, itp.).
Czy ten scenariusz jest realny, czy inny - jedno jest pewne: albo państwo będzie miało siły, aby wymusić na rosyjskich kompaniach naftowych konkurencję w polskim sektorze naftowym, albo cały ten sektor będzie za jakiś czas własnością jednej spółki rosyjskiej. Prywatyzacja Rafinerii Gdańskiej jest z tego punktu widzenia kluczowa - złe rozegranie tej partii przez rząd może doprowadzić do monopolizacji rynku przez jeden i to obcy podmiot. Ale wtedy niech nikt się nie tłumaczy, że nie był świadom konsekwencji decyzji o wchłonięciu Rafinerii Gdańskiej przez Orlen.
Bartłomiej Sienkiewicz - niezależny publicysta, były wicedyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich