
Komunikaty
Rozmowa z Piotrem Czyżewskim, ministrem Skarbu Państwa
- Jakie w tym roku będą wpływy z prywatyzacji? Zaplanowano 7,4 mld zł, a niedawno wicepremier Grzegorz Kołodko mówił o 5 mld zł możliwych do osiągnięcia.
- Nie znam tej wypowiedzi wicepremiera Kołodki. Jeśli tak powiedział, to znaczy że nie ma doktrynerskiego podejścia do przychodów z prywatyzacji. Choć oczywiście nikt mnie nie zwolnił z obowiązku wykonania budżetu i będę się starać zrealizować zaplanowane 7,4 mld zł. Coraz trudniej jednak prywatyzować, bo projekty są coraz bardziej złożone, rynki coraz bardziej wymagające, a na świecie nie ma dobrej koniunktury, zatem i inwestorów nie jest tak wielu jak dawniej. Na pewno jednak nie będziemy prywatyzować za wszelką cenę. Jeżeli oferty nie będą zadowalające, po prostu nie będzie transakcji.
- Na ile ocenia pan prawdopodobieństwo wykonania planu?
- Zakładając zrealizowanie wszystkich projektów, które zaplanowaliśmy, to wydaje się możliwe osiągnięcie zakładanych wpływów. Ale już teraz są wątpliwości co do sfinalizowania sprzedaży akcji grupy energetycznej G-8. Jeżeli nie otrzymamy satysfakcjonujących ofert, możemy odstąpić od jej prywatyzacji. Wartość tego pakietu jest na tyle duża, że bez tej transakcji zamierzonych przychodów nie będzie.
- Zatem o akcjach których firm można powiedzieć, że zostaną sprzedane w tym roku?
- W ubiegłym tygodniu zamknęliśmy transakcję sprzedaży drugiego pakietu akcji Elektrowni Połaniec. Zgodnie z rządowymi założeniami, staramy się wychodzić z tych spółek, na które nie mamy zbyt dużego wpływu, a w których mamy jeszcze - z racji wcześniej prowadzonej prywatyzacji - duże pakiety akcji. W energetyce negocjujemy dalszą sprzedaż akcji z inwestorem Górnośląskiego Zakładu Elektroenergetycznego, mamy też znaczący pakiet w Elektrowni Rybnik. Te transakcje powinniśmy zakończyć w tym roku. Mamy rozpoczęte projekty w przemyśle spirytusowym i mięsnym. Dlatego myślę, że kwotę ok. 5 mld zł można potraktować jako bardzo realną, choć nie wykluczam że uda się osiągnąć 7,4 mld zł.
- Czy jest pan zwolennikiem całkowitej prywatyzacji, czy też skarb państwa powinien pozostawić sobie kontrolę nad niektórymi firmami?
- Zrobiliśmy przegląd, jak w gospodarce Unii Europejskiej wygląda udział państwa, i okazuje się, że zwykle wynosi 10-20 proc. Ale na przykład w Norwegii jest wyższy i nikt nie ogłasza tam krucjaty prywatyzacyjnej. Nie należy prywatyzować wszystkiego, a już na pewno nie za wszelką cenę. Stawiam na zamknięcie tylko tych projektów, które spełniają oczekiwania skarbu państwa. Chcemy w aktualizowanym właśnie programie prywatyzacji 2005-2006 r. wskazać konkretne obszary, w których skarb państwa powinien zachować wpływ. Prościej mówiąc, chcielibyśmy określić docelowy kształt sektora państwowego w Polsce. Chodzi o firmy działające w sektorze infrastruktury, zapewniające bezpieczeństwo energetyczne, czyli faktycznie zajmujące się przesyłem gazu, prądu oraz magazynowaniem rezerw. I niekoniecznie chodzi tu o firmy działające w obecnym kształcie. Na przykład PSE jako operator krajowego systemu powinny pozostać pod kontrolą państwa, ale nie w obecnej formie grupy kapitałowej. Spółka musi wydzielić firmy niezwiązane z podstawową działalnością i sprywatyzować je.
- O restrukturyzacji PSE mówi się od dawna, ale jeszcze nie rozpoczęto sprzedaży akcji spółek zależnych. Kiedy to nastąpi?
- Chciałbym, by stało się to jak najszybciej. I zachęcam zarząd PSE, by to robił. Ale wiadomo, że sprzedaż części majątku związanej z telekomunikacją nie zależy tylko od PSE. Zastanawiamy się na przykład, co robić z takimi aktywami, jak akcje Polkomtelu. To operator telekomunikacyjny, spółka, w której jeszcze pośrednio skarb państwa ma wpływy. Akcjonariusze polscy tak skonstruowali umowę, że gdyby któryś z polskich partnerów samodzielnie się wycofał, to pozostali stracą wiele.
- Czy to oznacza propozycje poprawek do umowy w sprawie akcjonariatu Polkomtelu?
- Wolelibyśmy, by umowa była bardziej elastyczna. Chodzi o taką konstrukcję, by w sytuacji, gdy jeden z udziałowców zechce się wycofać, inny na tym nie tracił. Zamierzamy o tym rozmawiać z inwestorami polskimi w Polkomtelu. Faktycznie więc myślimy o zmianie umowy. Ten pomysł wymaga jednak porozumienia z akcjonariuszami, bo przecież KGHM czy PKN Orlen to spółki prywatne, w których mamy mniejszościowe pakiety akcji.
Trudny wybór
- Kiedy uda się sprywatyzować Rafinerię Gdańską. Przetarg trwa ponad dwa lata, a od grudnia ubiegłego roku Rotch i PKN Orlen czekają na decyzję. Zapowiedział pan, że w ciągu trzech tygodni będzie znana.
- Dla nas najważniejsze jest, by zadbać o aktywa skarbu państwa. Każdy scenariusz jest do przyjęcia, o ile zapewni godziwy rozwój tej firmie. Jeśli Rafineria nie będzie przerabiać 6 mln t ropy rocznie, to nie ma racji bytu. Może być nowoczesnym producentem paliw, a czy po połączeniu z Orlenem, czy bez udziału tej firmy, to inna kwestia.
- O zapewnieniu rozwoju gdańskiej firmie mówią wszyscy, i prezes Nafty Polskiej i prezes Orlenu, a wcześniej prezes Łukoila. Czyje argumenty są przekonujące? Nieoficjalnie wiadomo, że Nafta Polska rekomendowała MSP utworzenie grupy Lotos z Rafinerią Gdańską i południowymi.
- Rafinerie południowe same sobie nie poradzą. Czy wystarczy ich połączenie z Rafinerią Gdańską w ramach grupy Lotos, czy nie, teraz na to nie odpowiem. Ale musimy pamiętać jeszcze o jednym elemencie - konieczne jest rozwiązanie sprawy własności Naftoportu, co wiąże się z bezpieczeństwem funkcjonowania całego sektora.
- Czy to znaczy, że za cenę rezygnacji z Naftoportu Orlen może zostać właścicielem Rafinerii Gdańskiej?
- Program rządowy jasno mówi, że Naftoport powinien być kontrolowany przez skarb państwa i co do tego nie ma żadnej wątpliwości.
- Co do prywatyzacji gdańskiej spółki, są tak naprawdę dwie możliwości, jedna osłabia pozycję skarbu państwa w PKN Orlen, gdy nowym udziałowcem zostaje tam Rotch, druga - gdyby przetarg zakończono bez rozstrzygnięcia - wzmacnia pozycję skarbu państwa jako akcjonariusza. Który z tych scenariuszy jest lepszy?
- Oczywiście kusząca jest perspektywa taka, że powstanie jedna zintegrowana grupa w tym sektorze i skarb państwa będzie miał w niej poważny udział - do ok. 35 proc. Pakiet skarbu ma istotne znaczenie do pewnego momentu - jeśli daje istotny wpływ na spółkę. W przeciwnym razie przestaje być atrakcyjny, nawet gdyby w przyszłości miał zostać sprzedany. Nie chodzi o posiadanie pakietu, z którego nic nie wynika. Wybór nie jest więc łatwy.
- Czy za trzy tygodnie będzie łatwiejszy?
- Musimy podjąć jak najszybciej decyzję w sprawie tej prywatyzacji. Trwają rozmowy z PKN Orlen, stawiamy twarde warunki, które pozwolą skarbowi państwa osiągnąć zakładane cele ekonomiczne i związane z przyszłością sektora; i to z myślą o interesie całej gospodarki, a także klientów. Jeśli nie będziemy mieli gwarancji, że osiągniemy te cele, nie wykluczam możliwości zakończenia tego przetargu bez rozstrzygnięcia.
- Jeżeli zgodzi się pan, by przetarg wygrało konsorcjum Rotch i PKN Orlen, może powstać wrażenie, że po prostu zrealizował pan oczekiwania Kulczyk Holding. Jan Kulczyk opowiada się za sprzedażą Rafinerii. Nieoficjalnie mówiło się, że dwaj pana poprzednicy nie zgadzali się na to i przestali być ministrami.
- Jako minister skarbu państwa realizuję rządowy program prywatyzacji sektora naftowego i kieruję się przede wszystkim interesem skarbu państwa, przyszłością sektora i rozwojem Rafinerii Gdańskiej.
Nowi ludzie
- Czy aktualny jest plan wprowadzenia LOT-u na giełdę? Jeśli tak, to kiedy?
- Nie jestem przekonany co do tego, czy LOT poradzi sobie bez inwestora. Może najpierw należałoby odpowiedzieć na pytanie, czy państwo polskie stać na utrzymywanie narodowego przewoźnika. Jeśli chcemy go utrzymać, to można skierować mniejszościowy pakiet na giełdę i zachować większościowy w gestii skarbu państwa. Ale wówczas trzeba być przygotowanym do tego, że w trudnych okresach państwo powinno reagować i wspomagać przewoźnika. Jeżeli nie zdecydujemy się na to, trzeba będzie rozejrzeć się za inwestorem strategicznym, pamiętając, że nie jest to dobry czas, bo nie ma dziś rynku na akcje przewoźników lotniczych. Przede wszystkim trzeba jednak uporządkować spółkę w porozumieniu z syndykiem, który reprezentuje upadłego Swissaira, a oprócz tego powołać nowy zarząd.
- Związki zawodowe zaproponowały własnych kandydatów do zarządu. Czy uwzględni pan te propozycje?
- Nie odrzucam żadnej opinii.
Pensja za efekty
- Jak ocenia pan wynagrodzenia władz w spółkach z przeważającym kapitałem skarbu państwa? Kilka miesięcy temu mówiło się o ich podwyższeniu z obecnego - w ramach tzw. ustawy kominowej - poziomu 6-krotności przeciętnej płacy.
- Nie należę do zwolenników tzw. ustawy kominowej. Zakładając że spółka skarbu państwa jest takim samym uczestnikiem gry rynkowej jak każda inna, powinna też mieć i dostęp do kadry o najwyższych kompetencjach. Wtedy można stawiać jasne zadania dotyczące wyników finansowych i wzrostu zysku. W MSP przygotowany został projekt rozporządzenia, które - zgodnie z zapisami ustawy - pozwoliłoby zwiększyć o 50 proc. wynagrodzenia szefów niektórych spółek. Rada Ministrów nie rozpatrywała tego projektu. Może lepiej zmienić ustawę kominową.
- Ile powinien zarabiać prezes takiej spółki, kontrolowanej przez skarb państwa?
- Tyle, ile zarabia prezes każdej innej spółki działającej na danym rynku. W przeszłości ministrowie skarbu popełnili błąd. Zarządy miały duży wpływ na własne wynagrodzenia i nie były one związane z efektami ich pracy. Ostatecznie skończyło się to ustawą kominową. Uważam, że do spółek, które przeżywają poważne kłopoty, należy zapraszać menedżerów o wysokich kwalifikacjach, odpowiednio dużo im zapłacić, ale ustalając, że to jest kontrakt na rok czy dwa. Takie kontrakty powinny określać konkretne efekty, jakie muszą być osiągnięte. Zwłaszcza powinno to dotyczyć spółek poddawanych procesom restrukturyzacji.
Poleciliśmy radom nadzorczym naszych spółek, by zobowiązały zarządy do opracowania programów strategicznych albo naprawczych na najbliższe dwa - trzy lata i by monitorowały ich realizację. Jeśli nie będzie efektów, znajdziemy menedżerów, którzy te programy potrafią zrealizować. Natomiast tam, gdzie rady nadzorcze nie potrafią skutecznie nadzorować realizacji strategii, nastąpią zmiany.
- Czy to normalne, że w spółce w której udziały, choć nie większościowe, ma skarb państwa wynagrodzenie prezesa wynosiło 70-100 tys. zł miesięcznie?
- To jest duża kwota, ale pytanie, o jakiej spółce mówimy. W sektorze bankowym te płace są jeszcze wyższe. Myślę, że najważniejsze jest, by wynagrodzenia były związane z efektami pracy menedżerów. Jeżeli jest inaczej, to rzeczywiście takie płace będą bulwersować opinię publiczną.
Rozmawiała Agnieszka Łakoma