logo

Komunikaty

Z Pawłem Olechnowiczem, prezesem Grupy Lotos rozmawia Stanisław Koczot

Koniunktura dla firm paliwowych jest dobra, co Lotos skrzętnie wykorzystał, debiutując w ubiegłym miesiącu na warszawskiej giełdzie.

- Uzyskaliśmy dobrą cenę, pozyskaliśmy sporo środków na dalszy rozwój firmy. Wprawdzie dzisiaj cena akcji Lotosu nie odbiega zbytnio od ceny emisyjnej, ale nie ma powodów do niepokoju. Chociażby dlatego, że możemy być spokojni o dalszy rozwój spółki. Będziemy systematycznie przekazywać informacje, które uspokoją bardziej niecierpliwych. Pieniądze inwestorów traktujemy bardzo poważnie i dobrze je wykorzystamy do budowy wartości firmy.

Giełda tu jednak dopiero pierwszy etap prywatyzacji. Drugim ma być sprzedanie udziałów Grupy Lotos inwestorowi branżowemu. Czy Lotos ma już kogoś na oku?

- Zakładaliśmy upublicznienie spółki jako etap w procesie prywatyzacyjnym. Fakt, że staliśmy się spółką giełdową, nie zwalnia nas od myślenia, jak doprowadzić do realizacji następnego etapu. Nie ma jednak pośpiechu: pozyskaliśmy środki na realizację programu inwestycyjnego, mamy dobrą pozycję finansową. Z takim kapitałem jesteśmy w stanie sami zrealizować program rozwojowy, zaplanowany na cztery lata. Budujemy poważny koncern naftowy, w którym są rafinerie południowe i bardzo atrakcyjna spółka wydobywcza Petrobaltic. Konsolidacja wszystkich tych elementów w grupę kapitałową powinna zwiększyć wartość firmy. Krótko mówiąc, nie mamy podstaw, by rozglądać się za dobrym wujkiem, który wyratowałby nas z opresji. Owszem, inwestor strategiczny jest nam potrzebny, natomiast nie ma powodu, byśmy w tym roku go wypatrywali. Ale to nie zmienia faktu, że uważnie analizujemy sytuację rynkową, obserwujemy najważniejszych graczy na rynku. Zarząd Lotosu z pewnością znajdzie stosowne rozwiązania, które przedstawi właścicielom - Nafcie Polskiej i Ministerstwu Skarbu Państwa - w stosownym czasie.

W tym roku są wybory, zmieni się układ polityczny, a w Lotosie dominującym udziałowcem Jest państwo. To chyba nie jest komfortowa sytuacja dla Lotosu i dla jego zarządu.

- W stosunku do układu politycznego jesteśmy w fantastycznej sytuacji. Gdybyśmy nie byli spółką giełdową, martwilibyśmy się, jak zdobyć pieniądze. Tymczasem my je mamy, a nasz program rozwojowy zyskał akceptację rządu. Nic i nikt nam nie przeszkadza, by spokojnie przejść przez okres wyborów parlamentarnych i prezydenckich. Gdy nowy układ polityczny ustabilizuje się, przyjdzie czas na ocenę naszych dokonań. Nie wiem, czy będzie zgoda na dalszą prywatyzację. Ale jesteśmy pod tym względem spokojni - fakty same świadczą o nas. Jeżeli będzie zaakceptowany program prywatyzacji, będziemy go realizować. Na pewno będzie on korzystny dla polskiej gospodarki, tj. wnoszący pieniądze do budżetu, dający gwarancję stabilnej, długoletniej pracy dla pracowników, dobry dla klienta, bo konkurencyjny wobec drugiego mocnego gracza na naszym rynku - PKN Orlen.

Sądzi pan, że najbliższe zmiany polityczne spółka przetrwa bez ofiar?

- Jestem realistą. W Polsce trzeba umieć funkcjonować w układzie politycznym. Wychodzę natomiast z założenia, że firmami powinni zarządzać menedżerowie, którzy wiedzą, jak to robić. Oczywiście, akceptując przede wszystkim właściciela. To jednak rolą zarządu jest definiowanie programu i przekonywanie do niego właściciela. Gorzej, gdy zarząd nie ma takiego programu i właściciel sam go pisze. Zarząd Lotosu udowodnił, że konsolidacja grupy jest dla Skarbu Państwa dobrym rozwiązaniem. Jest ono korzystne dla budżetu, dla pracowników, dla firmy, klienta, a także dla rynku, gdyż mimo rozwoju Lotosu nic złego nie stało się branży paliwowej, a konkurencyjna firma Orlen rozwija się bardzo dobrze.

Politycy mogą mieć inne zdanie na ten temat niż pan...

- Jestem z krwi i kości menedżerem, nie daję się uwikłać w żadne układy polityczne. Ale jestem świadomy, że z politykami trzeba rozmawiać i przekonywać ich do swoich racji. Jednak nie po to, by się z nimi układać. To ślepa droga. Trzeba tak rozwijać firmę, by przynosiła korzyści gospodarcze, większe wpływy do budżetu państwa a politycy winni umieć to wykorzystać.

O jakich korzyściach pan myśli?

- Polityk ma korzyści, gdy firma dobrze funkcjonuje i przynosi dochód budżetowi państwa, daje miejsca pracy ludziom. To są wymierne, polityczne korzyści. Takie są zachodnie standardy. Tam polityk nie pozwoli sobie na atakowanie dobrze działającej firmy, do tego "giełdowej”. Jeżeli polityk nie akceptuje tego, co daje państwu dodatkowe pieniądze, spokój i ład społeczny, sam osłabia swoją pozycję.

Jeżeli zarząd nie rozgląda się za inwestorem branżowym, to czy jacyś inwestorzy nie interesują się Lotosem?

- Inwestorzy na pewno się pojawią, gdy dostrzegą zainteresowanie z naszej strony. Poważny inwestor, jeżeli rzeczywiście interesuje się spółką, rozmawia przede wszystkim z zarządem. Tak jest przynajmniej w modelu zachodnim. To zarząd odpowiada za funkcjonowanie i rozwój firmy. Upoważniony przez radę nadzorczą wybraną przez właścicieli zarząd definiuje rozwój spółki, przygotowuje nowe pomysły, przedstawia je do akceptacji właścicielom.

Dywagacje na temat inwestora dla Lotosu trwają już od lat. Co ja kiś czas pojawiają się - przynajmniej w sferze spekulacji - informacje o zainteresowaniu Lotosem inwestorów arabskich. Czy rzeczywiście takie próby przynajmniej sondowania możliwości zakupu Lotosu z ich strony już były?

- Nie przypominam sobie. Owszem, do Polski przyjechała niedawno rządowa delegacja Kuwejtu, ale nie po to, by kupić Lotos. O poważnych sprawach można mówić dopiero wówczas, gdy coś jest na rzeczy. Jeżeli tylko definiujemy intencje, bez żadnych konkretów, jest to tylko spekulacja. Nic więcej się nie dzieje.

Rynkiem polskim, w tym również Lotosem, interesują się spółki rosyjskie. Czy widzi pan możliwość przejęcia grupy przez któryś z koncernów wschodnich?

- Rosjanie mają poważne podstawy, by interesować się polskim rynkiem. Natomiast dopóki właściciele - czyli Skarb Państwa i Nafta Polska - nie podejmą konkretnych rozmów, tak naprawdę nic się nie zdarzy. Nikt nic nie zrobi bez zgody polskiego rządu. Nie ma żadnych obaw, że spółka rosyjska przejmie Lotos. Dopóki Skarb Państwa nie zdecyduje się sprzedać swoich udziałów komuś, tego kogoś nie ma. To tak jak z koncepcją wielkiego koncernu środkowo¬europejskiego złożonego z trzech firm naftowych - polskiego Orlenu, węgierskiego MOL-a i austriackiego OMV. Mówi się o pomyśle, a nie wystartował proces.

We wszystkich tych spółkach decydujący głos należy do państwa. Było wiele szumnych deklaracji, które skończyły się niczym.

- To była bardzo ciekawa koncepcja. Nic z tego nie wyszło, gdyż kierownictwa spółek - Orlenu, OMV i MOL-a - nie przedstawiły rządom wspólnych projektów. Dopóki nie ma koncepcji zaakceptowanej przez właścicieli, najciekawszy nawet projekt nie ma szans powodzenia. Oczywiście, nie można porównywać tak skomplikowanej i dużej konstrukcji z Grupą Lotos, ale wniosek może być podobny - nie ma co dywagować na temat przyszłości Lotosu, dopóki właściciel nie zdecyduje, jaki obrać kierunek. Nie ma obaw, nikt niepowołany nas nie przejmie.

Lotos zyskał czas na zbudowanie swojej wartości, a także na wejście w nowe, atrakcyjne segmenty rynku paliw. Z pewnością ułatwi mu to spółka Petrobaltic, która wydobywa ropę z dna Morza Bałtyckiego.

- Petrobaltic ma zasoby ropy. Na miarę firmy są one odpowiednie, ale na miarę oczekiwań – na pewno nie. Będziemy je eksploatować, na pewno również - wykorzystując potencjał intelektualny Petrobalticu - weźmiemy, udział w definiowaniu trochę innej struktury rozwojowej segmentu wydobywczego. Nie możemy robić tego sami. Dlatego funkcjonujemy w układzie szerszym - paliwowych firm polskich, ale będziemy korzystać również z kompetencji koncernów światowych. Nawet gdybyśmy mieli 2 proc. udziałów w jakiejś istotnej koncesji, to dla takiej firmy, jak Grupa Lotos to się kalkuluje. Na konkrety potrzebuję jednak jeszcze trochę czasu.